Siergiej Timofiejew

.

* * *

.

Klasyka kina francuskiego

To samochód, rozmowa w

słońcu,

Złamany jak ciasteczka los,

Spotkanie mężczyzny z obcą kobietą,

A potem z kobietą, która pali

na czczo.

Powinno być jeszcze wiele chwil,

Od których tabletka przeciw bólowi głowy

Może rozpuścić się bezpośrednio w powietrzu.

A w scenie finałowej, kiedy u wszystkich pojawia się jakaś szansa,

Posyłają chłopca po wino, a on wszystko

Wydaje na konfetti.

.

.

Andriej Żdanow

.

JAŁOWCOWE NOGI MARLENY DIETRICH

.

.

Mało kto o tym wie,

że Marlena Dietrich miała drewniane nogi.

Sękowate badyle z jałowca.

Zawsze nosiła ciemną długą suknię

a to, co było pod nią skryte,

jak już wcześniej zostało powiedziane,

mogli zobaczyć nieliczni.

Kiedy śpiewała,

jak mówią,

jej głos wwiercał się słuchaczom w móżdżek.

albo w inne gruczoły,

skryte przed oczyma prostego mężczyzny,

który wpadł do szynku napić się piwa

nie z potrzeby

napicia się piwa,

ale z zamiarem posłuchania cudownego głosu

za uczciwie zarobione reichsmarki.

W czasie swoich występów Marlen

po cichu skrzypiała pod aksamitem sukni

jałowcowymi nogami.

Mało kto wie,

że te długie sękowate badyle

wstawił pani Dietrich jeden z wielbicieli —

chirurg. Jego imię, niestety, skrywa

mrok historii. Wiadomo tylko,

że w 1935 roku prowadził prywatną praktykę

niedaleko Wiednia.

Dwupiętrowa willa otoczona jabłoniami

i akacjami.

Wyposażona była, jak na swoje czasy,

w nowoczesne laboratorium

i pomieszczenie,

w którym jego pacjenci przechodzili rehabilitację.

Wiadomo również,

że z jego usług w rożnym czasie,

oprócz Frau Madlen,

korzystali Sara Bernard i Alfred Nobel.

O Sarze Bernard też nie można powiedzieć,

że pokazywała komuś swoje kostki u nóg.

Herr Nobel zawsze nosił spodnie i wysokie oficerki.

Kiedy zostały opublikowane wspomnienia Marleny Dietrich,

a w nich wymienia się pewnego bezimiennego chirurga,

okazało się, że lubił podróżować.

Kiedyś porzucił na jakiś czas Austrię

i udał się w podróż po Rosji.

Było to w latach dwudziestych ubiegłego wieku,

a kraj wówczas nazywał się inaczej.

Krótko mówiąc,

znalazł się w nieznanych górach na Syberii i tam

postanowił dotrzeć do trudno dostępnego wodospadu.

Po co to jemu było —

on, zapewne, sam nie wiedział.

Łodziarz chętnie

przeprawił go przez nieznaną rzekę.

Jak później mówili starzy tubylcy —

kiedy maral nie chce, by mu odpiłowano poroże,

zaczyna opowiadać baśnie o tym,

jak powstał wszechświat,

aha,

przy czym gada do tego

ludzkim głosem…

A zatem

Chirurg przeprawił się przez rzekę,

śmiało wdrapał się

po stromym brzegu,

który prościej nazwać — pionowym stokiem.

Dotarł do swojego wodospadu

a w drodze powrotnej — to właśnie

on nazbierał kilka długich sękatych badyli.

„Świetne mogą z nich wyjść nogi dla Sary Bernard

albo Marleny Dietrich” —

pomyślał, wspinając się po skałach

i chwytając za twarde korzenie.

Przeprawiając chirurga z powrotem,

łodziarz błagał go, by się nie ośmieszał

i wyrzucił badyle do wody.

A chirurg tylko się uśmiechał i krótko, na łamanym rosyjskim, odpowiadał:

„Świetne będą nogi”.

Okazało się,

że Marlena Dietrich straciła

swoje kończyny dolne i zwróciła się do nieznanego chirurga,

który (lecz ona o tym nie wiedziała)

był w niej zakochany do szaleństwa.

Przynajmniej na to wskazywał złoty medalik,

wyjęty podczas autopsji

z wnętrza żołądka chirurga,

po tym jak pozbawiono go życia,

w małym zacisznym obozie koncentracyjnym,

nieopodal Wiednia i jego własnej kliniki

w trochę mniej przytulnej komorze gazowej.

W jaki sposób Pani Dietrich straciła nogi?

Dlaczego przydały się jej jałowcowe badyle?

Na te pytania nikt do tej pory nie znalazł odpowiedzi.

Tylko ówczesny minister propagandy

zostawił w swoim dzienniku,

który znajduje się w jednej z prywatnych kolekcji,

krótki zapis:

„Marleno moja!

Bezlitosny głosie Boga!

Spać, ani jeść nie mogę,

wpadłem w twoją niewolę,

i czekam na zmiany jak pacholę.

A dzisiaj —

Moje życie to pusta droga,

po której wciąż idę i idę,

opierając się na suchym kosturze”.

I z jakiegoś powodu postawił podpis i datę:

Paul Joseph Goebbels.

1937.04.15.

Na pewno chciał jej przekazać ten liścik,

lecz później przestraszył się albo zapomniał.

W każdym razie:

Jałowcowe nóżki —

cud prosto od wróżki,

gdy Bogowie takie nóżki mają

Niebiosa nimi obuwają.

Kiedy odnaleziono ten dziennik,

literaturoznawcy nie mogli wyjść z podziwu:

z tekstu rysował się nie portret Marleny Dietrich,

a Edith Piaf,

jednak,

nie można było już niczego

jednak,

nie można było już niczego zrobić…

.

.

Kiriłł Miedwiediew

.

***

.

Tego dnia wyprowadziliśmy na demonstrację dwa słonie,

a obok nich puściliśmy kilka ciężarówek,

wypełnionych owocami;

słonie swymi trąbami brały owoce i rozdawały je wszystkim: ananasy, melony…

szliśmy i wspominaliśmy jak pewnego razu przekupiliśmy pracowników

ogrodu zoologicznego

uprowadziliśmy nocą z zagrody niedużego słonia i tak nam z tego wyszedł oryginalny słoń-agitka na 1 maja,

którego później odwieźliśmy na ciężarówce, tak jak obiecaliśmy,

tak, żeby nikt nie zauważył.

lecz teraz nie trzeba było za nic płacić,

idea za słoniami została przyjęta

na ogólnym zebraniu,

w ramach reklamy niedawno otwartego pod miastem letniego parku słoni i doprowadzenia tam bezpłatnej linii lekkiego metro,

gdy nagle dla jednego chłopca zabrakło ananasów, chcieli go udobruchać, a on i tak się nie uspokoił,

wszystko to było możliwe gdyż cały cywilizowany świat odmówił interwencji w ogarniętej rewolucją republice,

burżuazyjni specjaliści nie rozpoczęli prac nad nową tajną bronią,

ministrowie-kapitaliści i potentaci naftowi namyślili się i powiedzieli dosyć.

.

.

Artur Punte

POLSKA, CZYLI CZERWONO-BIAŁE KOMINY GDAŃSKA ROZRZUCONE JAK TWOJE GOLFY W PASKI

Siedziałem razem z tobą w salonie, spór dotyczył tematyki obrazu. Ściąganie podatków w średniowiecznej wiosce, nieśmiało zaproponowałem w pierwszych dniach, ale nie kwapiłaś się by na to przystać.

Przez całe lato nadużywaliśmy gościnności pana Grzybowskiego, zdążyliśmy w jego domu zmienić po dwie szczoteczki do zębów, a czas już było wracać… Ale w wypełnionym światłem poranka salonie wisiał obraz,

o którym gospodarz po prostu mówił: Zaciąg rekrutów na wyprawę na Moskwę. Ale tu się mylił, nasz pan Grzybowski… Przypuszczalnie wszystko w jego majątku było jak należy, a w nowych poszewkach kryły się te wszystkie kłujące poduszki z naszego dzieciństwa, ale

stare przysłowia z kalendarza rolnika już nie działały. Zauważyliśmy to jeszcze w dniu przyjazdu … A pod boazerią w salonie, gdzie rodzina zbierała się przy śniadaniu, pod starym obrazem unosi się niewidoczne przewody, o których wiedzieli wszyscy: prąd, internet, telefon…

Ale były wystarczająco dyskretne, żeby nie zdradzić zakończenia tym, którzy nie widzieli filmu…Tak, zapewne, tego lata jeszcze umieliśmy pokazać dobre maniery i kochaliśmy się po cichu, i ubieraliśmy się do obiadu, i rozprawialiśmy tylko o tym obrazie w salonie…

— Już teraz nie przypomnę sobie — trzy sfory psów gończych zmieniły się od tej pory, — zaś pan Grzybowski powoływał Marię na świadka swoich zapomnianych podróży do Łodzi i uważnie ważył słowa, jak to czynią wszyscy prezydenci, nawet malutkich państw…A obraz na odwrocie nie był podpisany, chcieliśmy już do domu i teraz kiedy

wieczorami wracaliśmy do siebie na górę, ja zrzędziłem na okruszki w pościeli a ty, przytuliwszy się, miałaś obiekcje przeciwko liczbie mnogiej, jednak znowu zostawaliśmy „tylko na jeden dzień”…

Odpowiedź przyszła sama: czy to nie jest przypadkiem rzeź niewiniątek w Betlejem?* I, szybko zebraliśmy rzeczy, zbiegliśmy na dół, nie trzymając się za poręcz, przeskakując po stopniach, nie żegnając się nawet z panem Grzybowskim, by zdążyć na ostatni autobus do Gdańska.

__________________________________

* Pełny zapis rozstrzygającej rozmowy:

— Bruegel?

— Myślisz, że to falsyfikat?

— Nie, po prostu taka kopia.