* * *
tak wiele nieszczęść
przeszło obok
nas
nie musiałeś
odprowadzać mnie do getta
ukrywać w piwnicy
nie zdążyliśmy
się wtedy urodzić
sąd narodowy
nie zdążył nas
zesłać do miejsca
obok bardachy
w czasach zarazy
nas konających
nie spalili razem z domem
oszalali sąsiedzi
inkwizycja
opricznina
szable zakonników
krzyże rzymian
to wszystko nas omijało
wychodzę
o północy do piaskownicy
na dyżur
nikogo nie ma
* * *
lubić
wyjaśniać
co to symulakr
ukradkiem
muskając
przedramię
* * *
Widok z trzynastego piętra:
zielona trawa,
jaskrawa kępa drzew
w kolorze kanarkowym,
jak twoja wiatrówka,
i tylko same wierzchołki
są trochę zaczerwienione.
Czarny pies
kluczy między brzozami.
Budowa naprzeciwko
dobiega końca.
Jakieś metalowe elementy,
niewykorzystane podczas prac,
wrzucają do żelaznego kontenera.
Ciężarówka zatrąbiła
chropawym tenorkiem.
Gdzieś niedaleko
nie przestaje dzwonić komórka
z melodią kobzy.
Przerażony
cofam się za drzwi balkonu.
Życie jest na tyle piękne,
że wydaje się,
że umiesz latać.