Jekatierina Zacharkiw

* * *

jestem tym, co czuję: bicie, pierwsze uderzenie
obsypuje się jak wachlarz drewno krzywo wrzyna się promyk
w dym nad manufakturą gdzie stoisz w białym
i patrzysz na salwę nadwyrężonej obrony
dopóki w naszym świecie latają kropki mój młodszy brat ogień
w polu nie wystarcza mu tchu

ściska mą twarz w dłoniach patrzę na burzany
jego ręce ciekną po mej twarzy patrzę na burzany
i na kraj tego zmroku

jestem tym, kto rozłączył się ze sobą w tej akcji na zawsze
rozłączyłem się z polityką w iskrach pod leningradem
stoisz w białym przy szkolnej tablicy wewnątrz dymu
dyktando porusza nas nie wiemy w jakim mówić języku
brzozowy dziegieć na kraj tego zmroku dywany nowych hoteli
ręce ognia ciekną po mej twarzy

* * *

prześladując spojrzeniem dalekie spotkania
ocknąwszy się w marmurze mówisz mi
witaj we śnie twej mowy
zgaszonej o krawężnik

nadal nie przeszło i nam nie bardzo poszczęściło się
nie do usunięcia brzęki terroru, odcięte małżowiny uszne
jesteśmy owinięci cienkim błękitem i czymś pośrednim

w tym śnie jesteśmy niby chłopakami i całujemy się
tak wymieniamy się słowami, bezpośrednio, z ust
do ust, po plaży i tańcach, na zamierzonej jawie

z zasadzki wypływają partyzanckie wilki
i oblekają się w cień, widzimy jak my — to muzyka
dźwięk czystej zmowy, liberalnego znaku

* * *

do pasa wybielone ciała, w spokoju las
rozproszone działania mutantów
przeżute szkło, spokój ulic
spokój cielesny rzęs
proszę bardzo,

interfejs wymierania, postrzeganie krwią
umywalek, doliny, uczniów, twojego
wstawaj,

nie, nic nie jest miłością
jesteś czarna niczym vera hall
w piersi twej białe urojenia, u podnóża góry
cały dzień raduje się dusza i przerywa się
widzisz,

imituje
militarystyczny obraz uścisku
ziemia skończyła się, wyciągnięte listy
jak flagi w mieście potargane na wietrze w świetle reflektorów
kurz syntaktyka wyłącza przewód wspomnienia

obraca się słońce w oczodołach
nazwij ten krąg
obiecaj że nie wolno się odwrócić

(przekład z j. rosyjskiego)

Gleb Simonow

* * *

to wszystko nie o tym
szybki dreszcz
podnosi podpory tamy
w domu stania
pada głównik

* * *

woda za drzwiami
czeka —
(konieczność otwarcia
spustu)
to jest o czymś,
milcząca
na murbeton

piesze ogniki

* * *

oni wyszli z brzegu —
— co nie? — rezygnując z wioseł,
studziennej gliny, mostów,
rezygnując —
wiatr, schodzący z góry,
wygina czubki sosen.
spokojna fala.
nikt nie ma pojęcia, co robić.

* * *

kiedy skończy się dzień —
odwołają strażników.
ziemię zaścielą
pod samym niebem.
wybiorą miejsce —
i długi styczeń,
cichy i nowy
prawie nieruchliwy
wyciągnie ręce
gdzieś jeszcze —

będą biały obrus
iskrzące pole
i mały dreszcz
na wylanej wodzie

(przekład z j. rosyjskiego)

Anton Prozorow

***

nie napisałem ani wersu
nie wymówiłem ani słowa
nie opuszczałem pokoju

siedzę
uśmiecham się

na stole
w podarunkowym opakowaniu
nietknięty dzień

światło pada z wysoka

nasze domy
nasze drzewa

szumem i szelestem
cywile
wyszli pooddychać

i ja sam
jestem powolnym
gościem w parku

myśli-rowerzyści
przeganiają mnie

(przekład z j. rosyjskiego)