Igor Pomierancew

***

On przyniósł do klasy kilka motków różnokolorowej włóczki

i wszystkich omotał, owinął, oplątał.

Oni śmiali się do łez.

Wełna była sprężysta.

Leżeć w niej było ciepło.

Nici nie przecinały rąk i nóg.

Można było nawet przemieszczać się,

całym ciałem od razu,

zrywami.

Parę centymetrów w prawo, potem w lewo.

Oni śmiesznie zderzali się,

przypadkiem muskali się

wargami.

Wargi też były sprężyste, puszyste.

Oni postanowili nigdy się nie rozplątywać.

Z początku dyrekcja robiła wszystko po cichu.

Nauczyciele uzbroili się

w nożyczki i brzytwy.

Ale poprzecinane węzły i pętle

momentalnie się zrastały

i robiły się mocniejsze niż wcześniej.

Karmiono ich z łyżeczki.

W końcu się wszyscy o tym dowiedzieli.

Szkołę otoczono,

wezwano kompanię desantową.

Ale nawet specjalne obcinarki nie dały rady wełnie.

Wtedy nocą do klasy napuszczono moli.

Po przebudzeniu,

Oni nie znaleźli ani jednej niteczki.

Mole zżarły nawet ubrania.

Tak ich golusieńkich

rozdano rodzicom.