Przezroczysty chleb
Widzisz przezroczysty bochenek chleba. Przyglądasz się. Rozumiesz, na ile kromek możesz go podzielić: akurat ty, właśnie teraz. Chleb w opakowaniu wydaje się na pokrojony. Dwa kawałki z dołu — równe, dalej zadrżała ręka i wyszedł gruby kawałek z postrzępioną krawędzią.
Minęła minuta. А teraz nakroisz całkiem równe, ponieważ ptak za oknem zamilkł. Chleb — szkło. Ludzie podchodzą i oglądają przez niego ściany, głowy obcych, inne towary na ladzie.
— A ci ludzie — to klienci, a nie obserwatorzy?
— Tak. Nie.
I oni widzą pierwszymi oczyma — na ile kromek pokroić chleb, a drugimi — ściany i głowy obcych i zamykają drugie oczy.
Rozcinanie na fragmenty twardego szkła tak łatwe, jak gdyby z miękkiego szkła. Czekasz, kiedy pojawi się nierówny kawałek, a jeśli od samego początku wszystko szło jak po maśle…
— Nigdy nic jak po maśle nie idzie. Myślisz, że ty jedna zrozumiałaś to szkło i rozsypałaś się na tłum gapiów, a podobne do ciebie istnieją gdzieś daleko — na tyle podobne, że ich po prostu nie może być — i wszystko to usprawiedliwia twoją bezczynność? Oto N. niczego podobnego nie widzi.
— Ona jest młodsza — powiedziała K. — zobaczy później.
— Nie, ona jest dobrym człowiekiem. A nawet jeśli i zobaczy, do tego czasu przestanie mnie interesować.
K. wyszła na ulicę. Pięknie, tylko rozplanowanie dziwne: czterdziesty ósmy dom obok pierwszego. Sąsiednie siedzenia w autobusie zajęły dwie tanio ubrane brunetki, przypominające młodo wyglądającą matkę i starszawą córkę, jedna z nich z żółto-niebieskim manikiurem.
Jeśli to mieszkanki Kaukazu, pomyślała K., a więc to po prostu zbieg okoliczności, ale przecież bywają Ukrainki podobne do Czeczenek. Na tej ulicy przezroczystość nie ukorzenia się. Kiedy K. wydało się, że określiła pochodzenie, jedna z kobiet srogo spojrzała na nią, K. od razu zapomniała, że ustaliła która z kobiet podniosła głowę.
— No tak, po prostu chcesz zobaczyć mój łeb szklany — mówił wróg, kiedy jeszcze nie wyszła z poczekalni — a potem pokroić na kawałki i sprzedać.
— Nie, chcę, żeby inni nie budowali z głów ściany — odrzekła K. — Nie ważne z jakich.
— Brzmi pięknie — jak handel szkłem. Ono brzęczy albo świeci. Nieważne jak.
Pasażerki obok sposępniały, ktoś otworzył szyberdach, chlusnęło powietrze. No tak, nie wierzę, że mogą być one Czeczenkami ze straganu i przy tym znać te wszystkie niuanse, pomyślała K. Oczywiście nasze szkło — to takie czarne symbole. Niektórzy sądzą, że starcie symboli — najważniejsze, o co trzeba walczyć, a w gruncie rzeczy litery — są niczym chrząszcze na chlebie. Pod żadnym pozorem nie zabijać. Są żywe. Kobiety obok zastygnęły jak martwe. Ta górnopowietrzna ulica podzieli mnie, pomyślała K. Te kobiety — skoro niczego nie wiem, uznam, że to siostry.
(przekład z j. rosyjskiego)